Chronią Nas Mechaniczne Anioły

Chronią Nas Mechaniczne Anioły
,Ave in perpetum, frater, ave atque vale." - ,,Bądź pozdrowiony na wieki, bracie, witaj i żegnaj."

niedziela, 7 lutego 2016

Od Mefita i Rebekhi

Siedziałem spokojnie w mojej posiadłości pijąc burbonę.
-Za dwa dni osiemnastka mojego syna...- myślałem na głos, popijając kolejny łyk alkoholu. - Trzeba przyszykować dom na imprezę... 
Wstałem z kanapy i postanowiłem urządzić mu urodziny jak za dawnych czasów. Pozabierałem wszystkie zabytkowe wazony, obrazy, posądzi na strych, żeby banda imprezowiczów nie zepsuła starodawnych zabytków, które są w mojej rodzinie od wieków. Dla teraźniejszych koneserów zabytków i muzeach, te rzeczy mają ogromna wartość. Wszedłem do salonu zabrać ostatni obraz, który przedstawiał mojego ojca... 


 Kochałem go, ale przez niego znienawidziłem swojego syna. Czy te jego słowa musiały się spełnić. Był Pierwszym Demonem Nieśmiertelnym, zapoczątkował zarazem ze swoją młodszą siostrą Vidą Demony, które nigdy nie umrą. Jednak kiedy Vida dowiedziała się od wyroczni, że linię Demonów Klątwę zapoczątkuje tylko jej brat, z zarazem mój ojciec, zbuntowała się i świecie demonów rozpętała piekło. Od tamtego dnia rodzina Devalios i rodzina Mikaelson- rodzina wampirów, która skrzyżowała się z demonami, nie miała wstępu do świata Demonów, ponadto wydano na rodziny wyrok śmierci. Jednak moja rodzina była nazbyt mądra. Mój dziadek i babcia, rodzice moje ojca zabili się, płonąc w domu odwrócili uwagę od mojego ojca. Ten uciekł daleko od rodzinnych ziem Hiszpanii. Uciekł do Belgii. Tam poznał młodą czarownicę Katherine w której się zakochał, a ona w nim. Ale miał proroctwo do spełnienia. Musiał spłodzić męskiego Demona Klątwę. Każdy Demon Klątwa z jego krwi był jego sobowtórem. Jednak kiedy urodziłem się ja i ojciec zobaczył, że nie jestem Demonem Klątwą wściekł się i przy okryciem nocy, udał się do Hiszpanii do wyroczni. 
-Wyrocznio! Mój męski potomek nie ma krwi mojej!
 -Wielki Panie... Nie zrozumiałeś mych słów tysiąc lat temu. Racz spojrzeć jeszcze raz na me słowa... „Kiedy narodzi się pierwszy wielkiej rasy, z jego krwi i duszy powstanie drugi tak wielki i potężny jak pierwszy. Syn, syna pierwszego.” W dniu jego śmierci jak obronił mnie przed matką, oddał część swojej duszy do mego ciała, że z dniem urodzin mego syna, część jego duszy weszła w jego. Spojrzałem na złoty napis na obrazie „Mueter I”. Wziąłem jego obraz i zniszczyłem. Mój syn, nigdy się o nim nie dowie. 

** 

Skończyłem zabierać rzeczy i zabierać meble z salonu. Tradycja mówi, że na każdy 18 jubilat w dzień swoich urodzin musi zatańczyć belgijkę. Nagle drzwi do mojej posesje huknęły. 
-Do jasnej cholery! Normalnie wejść nie można!? - krzyknąłem. Zamurowało mnie. W drzwiach stała Rebekah. Daleka kuzynka, ze strony Mikaelson. -Myślałem, że twoją rodzinę już dawno wybili... -Miło mi cie widzieć Meficie. Ja się uchroniłam i pod poddaniem się jestem wysłannikiem samej rady. Na tych terenach wyczuto Demona Nieśmiertelnego...
-Najwyraźniej to ja...-uśmiechnąłem się szeroko. 
-Chyba się nie zrozumieliśmy. Wyczuto Demona Klątwę... Nie jesteś tu przypadkiem z kimś? 
-Jestem sam, jak widać. 
-Przyszykowujesz się do urodzin... Widzę.... 
-Ja mam urodziny!
-Ty masz urodziny w czerwcu. A zresztą przyszykowujesz się do odtańczenia bejgijki, ktoś kończy 18 lat... Czyżby twój potomek? 
-Nigdy nie miałem, nie mam i nie będę mieć potomka! 
-Jeszcze się przekonamy... A to co? 
Wyjęła z kieszeni podpalone zdjęcie moje z małym Mueterem.
-Skąd to masz?! 
-Próbowałeś zatrzeć za sobą ślady... Masz męskiego potomka i ja go znajdę! I doprowadzę do rady. Dobrze wiesz do czego są zdolni Demony Klątwy. 
Wyszła, a ja muszę uchronić przed nią Muetera. Po urodziach się tu wprowadza. Nie za miesiąc tylko za dwa dni!

Od Olivera

Po balu udałem się na spacer do lasu. Rozmyślałem dlaczego jeszcze nie mam dziewczyny. Mueter chyba już nalazł, moja kochana siostrzyczka ma już od dawna  ma już od dawna swojego wybranka. A ja jak zawsze wieczny kawaler. A, właśnie, będę musiał ich pilnować. Było bardzo ciemno, aż za ciemno na tą porę nocy. Po dłuższym spacerowaniu po lesie usłyszałem wołanie o pomoc, a potem krzyk. Wyjąłem seraficki miecz i zacząłem biec w tym kierunku. Nieszczęście dało, że jak zbliżałem się do miejsca zdarzenia wywaliłem się i stuknąłem głową o kamień. Obudziłem się za pół godziny. Leciała mi lekko krew, ale nie zważałem na to. Szybko podbiegłem do dziewczyny, która leżała naście metrów dalej. Jednak było za późno, już nie żyła. Dziewczyna miała na sobie runy, czyli musiała być Nefilim. Zobaczyłem jej ranę na szyi. To musiał być wampir...ale przecież na naszym terenie nie ma wampirów. Zdjąłem swój długi płaszcz i zakryłem ciało. Wziąłem jej ciało na ręce i udałem się w stronę Instytutu. Kiedy wchodziłem na schody spotkałem swoją siostrę. 
-Hej braciszku, jak tam.... Kto to jest?-spytała Susan.
-Susan, spacerowałem po lesie i znalazłem martwe ciało Nefilim. 
-O mój Boże... Wiesz jak to się stało? 
-Wygląda na atak wampira, ale przecież na naszym terenie nie ma wampirów. 
-Może to któryś z mieszkających w Instytucie? 
-Kto? Każdy był na balu. A wampirów w instytucie nie mamy. 
-Oczywiście, że mamy. Nawet kilka. Nie zauważyłeś jak ta wampirzyca z pokoju obok patrzy na twoją szyję? 
-Ona była ze swoim chłopakiem na balu...Nie to nie może by on... 
-Nie wiem... powinniśmy poinformować Charlotte. 
-Susan, gdzie jest Bill? 
-Bill? Siedzi w pokoju i się uczy, dlaczego pytasz? 
-A nie był z tobą na balu? 
-Był... Czy ty sugerujesz, że to on?! 
-Nie... Ale na pewno jest w swoim pokoju? Ostatnio jak jego widziałem rozmawiał z tą dziewczyną co Mueter z nią tańczył i coś on mówił że poszuka Muetera... 
-Tak, uczy się języka fearie... Zawołać go? 
-Nie... chodź do pani Branwell. 
Szybkim krokiem udaliśmy się do gabinetu Charlotte. 
-Dzień Dobry dzieci, co się... o mój Boże. 
-Martwa Nefilim, proszę pani. Po ranie na szyi sugeruje, że musiał być to wampir -powiedziałem. 
[Susan? Ktoś?]